Długo zastanawiałam się nad zakupem tego kosmetyku, bo ja do borowiny jestem bardzo uprzedzona i dopiero powoli, dosyć opornie odczarowuję ją sobie. Borowina to mi się zawsze kojarzyła z sanatorium i starymi ludźmi co się moczą w tych basenach, które są jak mokry sen mikrobiologa 😛 Niezbyt to seksowne czy pociągające- bardziej creepy. Jak kupiłam kiedyś plastry borowinowe i zobaczyłam jak to wygląda i wali to się załamałam. Przerobiłam to błoto na mydło, zapaszek uciekł i wyszedł mi całkiem niezły kawał mydła! Przeprosiłam się wtedy z borowiną, spokorniałam i kupiłam hydrolat. Ryzyk fizyk.

INCI: Bog Moss Extract Leaf Water, Tilia Platyphyllos (Linden) Flower Water
Cena regularna: 100 ml/ 25 PLN
Najbardziej mi się podoba w tym hydrolacie, że ma 100 ml pojemności. Te mikruski to ja pożeram w trzy tygodnie, a tu chociaż można się trochę rozpędzić i potestować. Opakowanie jest szklane, eko, z atomizerem, który bardzo przyjemnie pryska. Cacy.

Bałam się niezmiernie tej borowiny, że będzie walić błotem, geriatrią i końcem świata. Zupełnie niepotrzebnie. Czuć tu tylko lipę i to taką jaką pamiętam z dzieciństwa- słodką, ziołową i lekko miodową. Taką, która razem z babcią rwałyśmy prosto z drzewa i suszyłyśmy na zimę. Fajne wspomnienia mi się obudziły przy tym hydrolacie.
Dodatkowo moja skóra się z nim bardzo polubiła, bo zapewniał jej długotrwałe nawilżenie, ukojenie i uspokojenie. Był dobrym podkładem pod żel hialuronowy. Stosowanie tego kosmetyku to była czysta przyjemność.

Nasza wspólna przeszłość z kosmetykami La-le jest taka słodko-gorzka. Są hity, które chętnie jeszcze raz zagram, ale są tez kity które niezbyt miło wspominam. Wniosek z tego taki, że nie wolno się zrażać do danej marki, bo to bardzo niesprawiedliwe i może nas ominąć wiele dobrego jak się do czegoś uprzedzimy przedwcześnie. Na szczęście hydrolat to nie mąż- jak nie pasuje to łatwo go można wymienić. Tu bym nic nie zmieniała. Hydrolat zostawiam, tutaj go można zamówić. Męża też 🙂